Są w Polsce na rynkach głazy, którym w ciągu minionego stulecia zmieniano kilkakrotnie tablice do nich przyczepiane, są cokoły, z których zrzucano pomniki, a nieraz stawiano na nich nowe. Tytuł pożyczam od nowo wydanej książki Piotra Fuglewicza dotyczącej Górnego Śląska, ale na zdjęciu przykład, tylko jeden, krakowski.
Powie ktoś, że ten cokół nie jest przechodni, tylko opustoszały. Nieprawda! Przejmują go rośliny. Sukcesja ekologiczna, sukces przyrody.
Paradoksy historii. Niedawno Leszek Grabowski – kronikarz i dokumentalista codziennego życia Krakowa i jego zwykłych mieszkańców – pokazywał zupełnie inny wylot ulicy Grodzkiej.
Kamienica została zburzona na przełomie roku 1940 i 1941 przez Niemców, ale tym razem nie była to barbarzyńska dewastacja (chciałbym wiedzieć, gdzie przesiedlono lokatorów), ale spełnienie marzeń przedwojennych polskich publicystów.
W wielkanocnym numerze „Światowida” za rok 1938 jakiś J.S. nie szczędził mocnych słów budynkom zasłaniającym wzgórze wawelskie.
Odsłonić Wawel! Odsłonić nasz największy klejnot narodowy! Oto hasło, które oddawna płynie z Krakowa, a ostatnio podjęte i przez społeczeństwo stolicy, uświadamiające sobie coraz bardziej, że nasz Panteon polski nie może być klejnotem na śmietnisku.
Dzisiaj niestety, jest klejnotem na śmietnisku i-to nie w przenośni, ale w najbardziej rzeczywistej rzeczywistości. Wzgórze Wawelskie, otoczone ohydnemi ruderami czynszowemi, robi przygnębiające wrażenie. Nie na wiele zdały się wszystkie zabiegi o uporządkowanie samych stoków zbocza. Cóż to pomoże, jeżeli brudne i cuchnące rudery będą dalej stanowić najbliższe tło królewskiego Zamku?
Jak pięknym jest Wawel i jak pięknym być może, świadczy odsłonięty bok od strony Placu Bernardyńskiego. Tutaj gmina miasta Krakowa we własnym zarządzie. i własnymi funduszami zrobiła na co było ją stać: rozebrała szpecące Wawel domy, założyła zieleńce i uporządkowała drogę wjazdową na Wawel. Ale pozostaje jeszcze bardzo wiele do zrobienia, trzy strony wzgórza należy odsłonić, ażeby Zamek zyskał perspektywę i pozbył się szpecącej go ohydy. Z samego wawelskiego wzgórza zniknąć muszą także brzydkie budynki poszpitalne, wzniesione tam przez okupacyjny rząd austrjacki, a ich-miejsce powinny zająć ogrody. Wreszcie zbocze wzgórza wawelskiego od strony Wisły i sam brzeg rzeki w tem miejscu muszą znaleźć odpowiednie rozwiązanie architektoniczne.
Wspaniałą wizję, wizję bajkową rozwiązania tego zagadnienia, stworzył Wyspiański. Niestety projekt jego nie został zrealizowany wtedy, kiedy były po temu możliwości, a dzisiaj przekraczałby znacznie nasze środki. Były potem rozwiązania inne, także nie zrealizowane, aż wreszcie obecnie rada miejska Krakowa przygotowuje ponowny konkurs na rozwiązanie tego zagadnienia.
Dzisiaj Wawel poza swoją wartością i znaczeniem jako świętej pamiątki narodowej nabiera jeszcze charakteru gmachu reprezentacyjnego Rzeczypospolitej, przeznaczonego dla wielkich aktów państwowych, dla których ramy Zamku warszawskiego stają się za ciasne. Tutaj Prezydent Rzplitej podejmował króla Rumunji. Tutaj także gościł regent królestwa Węgier admirał Horthy, a królewskie mury wawelskie rozbrzmiewały echem dawnej polsko-węgierskiej przyjaźni. Tutaj wreszcie projektowany jest szereg dalszych wizyt władców tego świata.
Jeżeli więc Wawel ma błyszczeć godnie jako święta nasza pamiątka, jeżeli ma należycie wypełnić postawione przed nim zadania państwowe, musi zrzucić z siebie cały brud, jaki dzisiaj jego piękno przytłacza. A stać się to może jedynie wysiłkiem całego narodu i wydatną pomocą rządu. Inaczej, jak powiedział kierownik odbudowy Wawelu prof. Szyszko-Bohusz, Wawel doprowadzony będzie do właściwego stanu dopiero w roku 1980. A to byłoby trochę zapóźno! J. S.
Nie w roku 1980 ukończono odnowę, ale do dziś toczy się ona. Zaskoczeniem były jednak prace podjęte przez Hansa Franka, który uczynił już w 1939 roku z Wawelu swą siedzibę. Przebudowy na samym wzgórzu to inna historia, ale „odsłanianie Wawelu” mimo kłopotliwego autorstwa chyba jest akceptowalne.
Mickiewicz był czytany na Plantach w ramach Narodowego Czytania jako romantyk, a tu oda — gatunek klasyczny, ale rozsadzany entuzjazmem młodych kujonów, co się z grecka filomatami nazywali.